Do Otavalo przyjeżdżam wcześnie rano z Manty (ok 10h). Miasto bardzo ładnie utrzymane, bardzo czyste, spokojne, elegancki główny plac, panowie strzygą trawniki, sadzą kwiatki, wiele knajp, cukierni, restauracji, sympatyczna atmosfera i sympatyczni ludzie. Wiele osób chodzi w tradycyjnych strojach – mężczyźni w białych spodniach, koszulach, espadrylach oraz czarnych, filcowych kapeluszach. Prawie wszyscy mężczyźni, łącznie z chodzącymi do szkoły chłopcami, mają długie włosy, gównie warkocze :-). Panie również w espadrylach, noszą białe, bogato haftowane koszule i mają na szyi wiele sznurów małych złotych koralików. Zarezerwowałam 2 dni wcześniej śliczny hostel z super miłą obsługą niedaleko centrum i mogę się wprowadzić już o 8h rano. Na śniadanie idę sobie na targ gdzie pod zadaszeniem znajduje się niezliczona ilość pań serwujących soki, kanapki, a przede wszystkim dania ze wszystkiego, czyli makaron, ryż, ziemniaki, kaszanka, zielony groszek, marchewka, sałata, jajko – porcja jedynie 1$. To w Ekwadorze jest super, mają bardzo smaczne i bardzo tanie jedzenie, tak, że zupełnie nie kalkuluje się kupowanie w supermarkecie i przygotowywanie, nawet śniadania, no chyba, że mamy ochotę na coś stuprocentowo domowego.
Po wycieczce po mieście wybieram się do oddalonego o ok 1h od centrum wodospadu Peguche. Wodospad bardzo ładny, wokół uroczy krajobraz – las, rzeczka, jeziorka z naturalnym jacuzzi, w których kapią się mieszkańcy, wiszący most. Od wodospadu wiedzie wiele turystycznych tras – do muzeum kondorów, muzeum ludności indiańskiej itp.
To oczywiście „poboczne”, choć niezwykle urocze atrakcje Otavalo. Głównym powodem, dla którego turyści odwiedzają to miejsce to sobotni targ, największy w Ameryce Południowej. Targi są w rzeczywistości trzy: zwierzęcy między 6h-10h rano, owocowo-warzywny – funkcjonujący codziennie od rana do wieczora, ale w sobotę przybierające większe rozmiary oraz targ rękodzieła także do ok 17h-18h. Przed 9h rano wyruszamy w sobotę na położony najdalej od centrum targ zwierzęcy. Mamy tu sekcję świń, krów, owiec, lam, kurczaków, a nawet małych psów i kotów. Mnie najbardziej chwyta za serce żywot świnek morskich sprzedawanych żywcem z wielkich worów z rafii i stanowiących tutaj przysmak. To zwykle najdroższe danie w karcie restauracji. Biedne....:-(.
Targ rękodzieła zajmuje większość ulic w centrum miasta i jest podzielony na sekcje – dywanów i makatek, osobno szaliki (połowa niby z alpaki, a połowa chińskie), drewniane figurki, haftowane, ekwadorskie koszule, biżuteria. Stoisk ilość ogromna, ale mam wrażenie, że wszyscy sprzedają to samo; te same torebki, te same szaliki lub te same kapelusze. Ceny również niespecjalnie się różnią między stoiskami, lecz można się targować, a sprzedawcy w większości bardzo sympatyczni :-).
Dla fanatyków zakupów polecam w niedzielę dogrywkę w znajdującym się nieopodal Cotacachi, czyli miasteczku pełnym sklepów z wyrobami skórzanymi – torebki, paski, buty, kurtki itp., wszystko ok. 50% tańsze niż w Quito. My w obu miejscach dość obkupiłyśmy się, jak przystało na spragnione zakupów kobiety, tak, że od kilku dni dźwigamy dodatkowych parę kilogramów na plecach...