Do Quito przyjeżdżamy z Otavalo pełne obaw. Naczytałyśmy się w Lonely Planet i nasłuchały od innych backpackersów, że miasto niebezpieczne, że kradną, że po 18h do centrum lepiej się nie zapuszczać bo nieswojo, a towarzystwo średnie. Pierwszy raz więc ozu wiemy, że do hostelu pojedziemy taksówką, hostelu nie będziemy szukać w ciemno, tylko zarezerwowany został dzień wcześniej, wysiadając na terminalu trzymamy się za torebki, oczy naokoło głowy i mikro kontakt z miejscową populacją. Wiele odwiedzonych przeze mnie dotychczas miejsc opisywanych jest jako niebezpieczne,mimo, że ja na szczęście negatywnych doświadczeń nie mam i mogłabym podyskutować co do oceny tych miejsc. Natomiast Quito, cóż, rzeczywiście jest coś na rzeczy. Mieszkamy w Mariscalu, czyli dzielnicy pełnej gringos, barów, restauracji, sieci amerykańskich knajp itp - same sztuczności można rzec. Jest tu dość drogo jak na Quito, ale przynajmniej po 19h można wyjść coś zjeść lub się napić. Policja i straż miejska wszechobecna, a ludzie wyglądają "normalnie". Natomiast centrum miasta to egzotyka. Ja wybrałam się wczoraj popołudniu sama na stare miasto, ok. 30 min na piechotę od Mariscalu. Droga wiodła przez niezliczone ilości ogromnych sklepów z chińską bielizną, bloki i kamienice każda innej parafii w stylu socrealizmu – czułam się trochę jak w Warszawie – chaos, beton, brud i brak charakteru.
Stare miasto natomiast piękne, kolonialne kolorowe, eleganckie, odnowione kamienice. W Quito odnowiony jest nie tylko główny plac miasta, ale wszystkie (przynajmniej z tego co widziałam) ulice o kolonialnej zabudowie. Ciężko spotkać tu walące się zapuszczone piękne budynki, natomiast niezwykle łatwo spotkać dziwny element. Zaznajomieni Ekwadorczycy ostrzegali nas, że centrum Quito jest niebezpieczne, ale tak samo przedstawiano mi inne południowoamerykańskie miasta, mimo że ja negatywnych doświadczeń nie miałam. Natomiast w centrum Quito ekipa jest rzeczywiście mocna, w zasadzie całą snującą się po centrum populację można porównać do towarzystwa zgrupowanego pod monopolem na krakowskim Kazimierzu po 22h.
Prawdziwe apogeum to plac przed pałacem prezydenckim, nic dziwnego, że obecny prezydent wraz z rodziną w pałacu nie chciał mieszkać ;-). W centrum nie ma nawet specjalnie wielu sklepów, jedynie małe warsztaty, kioski spożywcze oraz sklepo-szczęki z chińską bielizną i ciuchami. Muszę stwierdzić, że mimo przepięknego, znajdującego się na liście UNESCO centrum i cudownych kościołów w centrum spotkać można niewielu turystów porównaniu z innymi południowoamerykańskimi miastami, wszędzie natomiast można zobaczyć policjantów w kamizelkach kuloodpornych ;-).