Granicę między Ekwadorem a Kolumbia przekraczamy w Tumbes. To wg naszego przewodnika jedyna „bezpieczna” granica. Przeprawa trwa ok. 30 min także całkiem OK. Co chwila nagabują nas „oficjalni” i „nieoficjalni” cinkciarze wymieniający dolary na pesos, ale na szczęście znajdujemy turystów jadących do Ekwadoru i wymiany dokonujemy we własnym gronie. Przynajmniej jest pewność, że nie dostaniemy trefnej kasy.
Pasto to nasz pierwszy przystanek w Kolumbii. Zamierzałyśmy się tu tylko przespać i następnego dnia rano uderzyć do Cali, ale, że miasto naprawdę ładne i eleganckie robimy sobie wycieczkę po centrum. Kolumbia jawi się nam zupełnie inna niż sobie wyobrażałyśmy. Po pierwsze czujemy się bezpiecznie, ludzie są niezwykle sympatyczni, taksiarze nie chcą nas oszukać i podają na wstępie normalną cenę za kurs lub maja włączone taksometry. W pasto ludzie są niezwykle zadbani, bardzo dobrze ubrani, przechadzają się po centrum, przesiadują w licznych kawiarniach, miasto pełne jest eleganckich galerii handlowych i po raz pierwszy widzimy w Ameryce Południowej tyle sklepów z markową odzieżą. Po raz pierwszy również czujemy się w naszych podróżnych ciuchach jak ubogie krewne ;-). Jedyna jak na razie niefajna rzecz w Kolumbii to jedzenie, nie jesteśmy wybredne, ale to co serwują tu w restauracjach, a nawet ciastkarniach to ohyda. Ogólny obraz ratuje jedynie śniadanie w naszym hostelu w postaci naleśników z masą przeróżnych egzotycznych owoców – mniam :-).